Pięć minut. Tyle wytrzymuje w
spotkaniu z człowiekiem. Na tyle jestem przygotowany. Mam zestaw do
przetrwania: „co słychać?”, „co tam w eleganckim świecie?”,
„no! , ale zimno, aż się nie chce...”. Pięć minut. Po tym
czasie gadka szmatka się kończy i jeśli w porę nie wywikłam się
z relacji, to może nastąpić... spotkanie. Może nastąpić
relacja.
Mam takich pięciominutówek kilka. Po
dwa – trzy zestawy na różne okazje. Jestem gotowy na pięć minut
z synem, z żoną, z kolegą z pracy, z sąsiadem. Brnę pozornie
spokojny przez życie na tym paliwie. Pięć minut i mnie już nie
ma. Nie ma relacji. Przeskakuję dalej i odpalam kolejną
pięciominutówkę.
Czasem zdarza spotkać się na dłużej.
Hura ! jest relacja. Po chwili orientuje się, że to tylko
przyjemne złudzenie kontaktu. Tak naprawdę użyłem trzech
pięciominutówek i niechcący wyszło z tego piętnaście minut.
Tylko tyle? Tylko tyle mnie czeka w
relacji z drugim człowiekiem?
Błogosławiona cisza, tajemne odmęty
nic niewiedzenia. Pozostać w tym, zatrzymać się, mimo lęku.
Ściągnąć maskę – jedną, drugą, kolejną. Przebrnąć
pięciominutówkę. Zaciekawić się chwilą. Spotkać człowieka.
Zobaczyć siebie w lustrze jego twarzy.